niedziela, 22 kwietnia 2012

21.04.2012 IMPROWIZACJA. ZLUDZENI. Teatr Szwalnia

21.04.2012 IMPROWIZACJA. ZLUDZENI. Teatr Szwalnia

W sobotę miałam okazję gościć w teatrze Szwalnia przy Struga 90 w Łodzi i obejrzeć spektakl taneczny pt. „Zludzeni Performance” pod batutą Konrada Szymańskiego. Co z tego wyszło? Pewne złudzenie, które nie do końca mnie usatysfakcjonowało.

Do teatru przyszłam pół godziny przed spektaklem i moje osobiste złudzenie się zaczęło. Myślałam, czego oczekuję. Odpowiedź była prosta – niczego. A czego powinnam oczekiwać? Sztuki. Sztuki, która także jest złudzeniem i pewnym przeżyciem. Wystarczy posłuchać chociażby surrealistów, jak Rene Magritte’a który przedstawiając na płótnie fajkę, pisze „ce n'est pas une pipe” czyli to nie jest fajka. Bo w rzeczy samej ani nie można wziąć jej do ust ani nie można jej zapalić. Wracając do spektaklu. Gdy tak siedziałam sama, bo dopiero po ok.20 minutach zaczęli przychodzić ludzie równie głośni co bardzo mało interesujący, zaczęłam zastanawiać się nad złudzeniem i zludzeniem. To drugie odnosi się stricte do ludzi wyjętych z samych siebie poprzez złudzenia. Bo czymże jest kochanie? Czym są obietnice, kłamstwa, tudzież zwykłe rozmowy jak nie złudzeniem? To kim jesteśmy to czyste złudzenie, ponieważ nie tylko sami siebie kreujemy, ale także robią to inni, i tak oto stajemy się złudzeniem nadziei, kochania, tęsknoty, nienawiści czy rozczarowania. Jedynym ratunkiem wydostania się z własnego złudzenia jest nasze ciągłe i nieustanne tworzenie samych siebie, które nigdy nie ma końca. Jednak czy złudzenie kiedyś się kończy? Czy wiemy nawet kiedy się zaczyna? Złudzenia jak my trwają nieustannie, tylko, że my kiedyś umrzemy, a złudzenia pozostaną na wieki wieków.

Uważam, że nie można mówić czy złudzeniach są złe czy dobre, bo kto i co o tym decyduje? Złudzenia to uczucia, nasze uczucia i odczucia i nie należy ich oceniać w skali zła i dobra, bo to co nasze nie podlega żadnej ocenie. Dlatego złudzenia są nam potrzebne aby dalej żyć, marzyć i śnić. Rozmawiać, kochać, bawić się i myśleć. Bez złudzeń nie ma nas. Złudzenia to pewna gra, gra pozorów i oczekiwań. Zatem jeśli złudzenia, czyli gra, to my, to czy potrafimy rozróżnić kiedy gramy a kiedy jesteśmy sobą? Bo co oznacza bycie sobą? Czyż to nie kolejne nasze wystąpienia, mówiąc za Judith Butler? Codziennie czyli na scenie odgrywamy różne role, tak aby pasować to pewnego wzoru. Nawet jeśli chcemy wyłamać się ze schematu zszarzałego i zakłamanego społeczeństwa, nadal odgrywamy swoje role. Dlatego ciężko jest mówić o prawdziwości samych siebie, bo kto nam powie kim jesteśmy? Zresztą czy my sami wiemy kim jesteśmy? Jesteśmy w stanie określić samych siebie? Czy to co robię określa moją osobę? A może to uczucia budują moje jestestwo? Wiele pytań i żadne nie ma odpowiedzi. To może wydawać się trochę smutne i przerażające, ale tak prawdę to piękno nas samych, ta niewiadoma. Bo to dzięki braku odpowiedzi nadal myślimy i wierzymy że coś z tego będzie. A sam performance Zludzeni? Jest totalnym złudzeniem. Od samego początku nas widzów otaczała sztuka abstrakcyjna i to ona wszystko zaczęła – nasze myślenie, nasze zastanawianie się, nasze pytania. Choć na widowni byli ludzie zupełnie nieprzypadkowi, tak niezrozumienie przez nich występu młodych tancerzy było duże. Zanim zacznę pisać o samym występie, istotne jest to, że przed spektaklem nas widzów, a przynajmniej mnie, otaczały cztery płaszczyzny złudzenia. Pierwsza płaszczyzna dotyczyła złudzenia i zludzenia jako nas samych, naszej codzienności. Druga tyczyła się aktorów i sceny i pewnego rozróżnienia między nami widzami a aktorami. Trzecia to nasze oczekiwania, a czwarta płaszczyzna to nasze wrażenia.

Gdy weszliśmy przez scenę na widownię mogliśmy zobaczyć muzyka, który gra na gitarze, i potem z pewnością zacznie grać na małej perkusji, pięciu tancerzy, gdzie czwórka była połączona ze sobą i tworzyła pewną jedność, natomiast piąta osoba stała daleko, przy samej sztuce abstrakcyjnej namalowanej na płótnach sciany przez Piotra Króla. Generalnie całe to przedstawienie otaczała sztuka abstrakcyjna, o której można pisać setki tysięcy stron, o tym jak bardzo dotyczy nas samych, ponieważ bazuje na naszych doświadczeniach i emocjach, dzięki temu każdy może stworzyć swoją rzeczywistość. Tancerze zaczęli poruszać się od strony codzienności, bo weszli jakby na scenę przez otwarte drzwi wpuszczając codziennie spaliny i szczekanie psa. Sam fakt, że tworzyli jedność, może oznaczać, że po prostu tworzyli pewne szare społeczeństwo, które zawsze idzie grupą bez myślenia i zastanowienia się. Po chwili drzwi zostały zamknięte tym samym tworząc nową przeczystość wypełnioną złudzeniami tancerzy. Tancerka poruszająca się przy sztuce abstrakcyjnej zaczyęła wypowiadać słowa, niby nie mające nic wspólnego ze sobą, jak „upadek”, „lot”, „osoba” czy „ruch” i wydawać się mogło, że opisuje to, co widzi na płótnach. Natomiast czwórka tancerzy, owe społeczeństwo, rozpadło się, i każdy brnął w swoje złudzenia. Jak sami mówili tuż po spektaklu, ich złudzenia dotyczyły albo czynności, jak sen czy mycie zębów, albo innej osoby, bo gdy poznajemy kogoś nowego, zawsze my sami tworzymy tego kogoś poprzez nasze złudzenia, albo złudzenia te dotyczyły wzroku, który potrafi oszukać nasz umysł, bo gdy widzimy coś z daleka, może okazać zupełnie czymś innym. Każdy tancerz wypowiadał trzy słowa i tańczył. Z czasem słowa zaczęły układać się w zdania, gdzie znaczenie zależało od układu słów i od nas samych. Tancerka, która była zawsze na uboczu, zaczęła kierować cała grupą, jak każdy tancerz ma się poruszać, i co ważne, to ona jest tym, kto mówi. Tutaj świetnie należałoby wspomnieć o samym Foucaulcie i jego sile władzy, o której pisze w „Porządku dyskursu” cytując: Jesteśmy poddani produkcji prawdy przez władzę i nie możemy sprawować władzy inaczej jak tylko przez produkcję prawdy.(...) Władza nigdy nie zaprzestaje swej ingerencji, swej inkwizycji, swej rejestracji prawdy. Ona instytucjonalizuje, profesjonalizuje i nagradza jej poszukiwanie. Władza to my sami, nasza tradycja, nasza kultura. I właśnie tę władzę przedstawiła owa tancerka. To ona dyktowała reszcie jak tańczyć, jak mówić. Dzięki temu każdy miał swoją kwestię do mówienia, i sprawiało to wrażenie, jakby każdy z nich był już zaszufladkowany, tym, kim są. Na koniec tancerka przekazuje każdemu kawałek płótna, tym samym chowając ich za sztuką. Słowa tancerzy ucichają, a trzymane przez nich płótna nie stykają się ze sobą. Oznaczać to może, że każdy z nich stał się kimś odrębnym, jakąś indywidualnością i swoim własnym zludzeniem. Ale dlaczego schowani są za płótnem? Czy dzięki takiemu chowaniu czujemy się bezpiecznie? Płótno to jakaś forma, zapis który trwa przez cały czas i jak mówiłam na samym początku, płótno, sztuka to czyste złudzenie. Ale czy warto chować nas samych, nasze ulotne złudzenia, nasze emocje za czymś trwałym, co nigdy nie stanie się nami?

Historia spektaklu, jak sami tancerze mówili, powstawała na bieżąco. Tak samo jak my sami jesteśmy w ciągłym tworzeniu. Jednak w owej improwizacji , tak jak może i w życiu, była ustalona kolejność tworząc bariery dla emocji czy złudzeń. Jednak czy to właśnie nie powinniśmy pozbywać się wszelkich barier? Wtedy z pewnością spektakl trwałby nieskończenie długo, chociaż i bez ustaleń przedstawienie można skończyć. Tak jak w życiu czasem zdarza się coś niespodziewanego. Jednak tutaj złudzenia zostały umieszczone w ramy, tak jak obraz. Wielka szkoda że tancerze nie zaczęli interaktywnie oddziaływać na siebie, tworząc tym samym kolejne złudzenia i poprzez taniec zadawać pytania kim jest człowiek, kim ja jestem, kim my jesteśmy. Tancerze po prostu posłusznie słuchali głównej tancerki, nie tworząc żadnych rewolucji, tudzież buntu. Uważam, że jak na pierwszy spektakl takiego wymiaru, praca tancerzy udała się całkiem nieźle. Nawet powiedziałabym fantastycznie, bo większość ludzi z widowni nie zrozumiała o co chodziło. Jednak dla mnie całą tę improwizację wypełniło uczucie nienasycenia, które z chęcią zaspokoiłabym kolejnym przedstawieniem nowych bardziej ludzkich i dogłębnych złudzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz